Jeżeli co pozostało z zalet starego szlachectwa to dziedziczność kultury — i na tem polega dotąd wartość pochodzenia od wybitnych osobistości. Cnota, rozum, genjusz słabo się przekazują przez krew z ojca na syna choćby dlatego, że wpływ co najmniej połowiczny ma tu szereg matek. A przytem jest rozpaczliwa statystyka w generacji ludzkiej, zwłaszcza co do siły intelektualnej: gdy jedno lub dwa pokolenia wysilą się na indywidua wybitne, trzecie wyda niewątpliwie choć jednego idjotę lub kilku potomków tak wąsko-głowych, że nie zachowają nic z siły twórczej przodków, zato z ich wad stworzą potworności, z ich zasług — pretensje do przywilejów w społeczeństwie. Realniejsza doniosłość ma ciągłość kultury w jednej rodzinie: dziecko i młodzieniec, o ile nie zrywa stosunków z rodzicami, przejmuje od nich osobiście dużo przyzwyczajeń z zakresu etyki i estetyki. Ale znowu dziedziczność kultury znacznie osłabła z powodu zachwiania i rozpierzchłości nowoczesnej rodziny. Jednem słowem — nazwisko, tak zwana „dobra krew“ znaczy jeszcze trochę w święcie, lecz coraz mniej.
Co do mnie — znudziło mi się już być szlachcicem. Mówię to szczerze i wyznam równie otwarcie, że poszukiwałem dawniej dokumentów do historji mojej rodziny. Znalazłem, że Sworscy już w roku 1501... Daruję ten wywód czytelnikom, wiem bowiem, że nikomu, oprócz Sworskich, przyjemności tem nie sprawię. Najwyżej ktoś mnie pognębi swoją pochodzistością od dużo dawniejszych i znakomitszych przodków.
Drugi, nie znajdując nic na poparcie przekonania, jakie ma o wyższości swego własnego szlachectwa, rzuci się w pokorę, aby i mnie w niej utopić — i rzecze:
— Czemże my wszyscy wobec takich Tenczyńskich!
Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/17
Ta strona została przepisana.
5