Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/175

Ta strona została przepisana.

Dzień aż do zmroku zeszedł mi na przopychaniu się przez ciżbę niemożliwą do pojęcia, gdyż nic widziałem nigdzie choćby przejrzystej ulicy — same mrowia na bruku. Dano znać, abyśmy się zebrali o 9-ej rano w profesora Rajkowskiego dla powzięcia uchwały co do czynności dziennych. Ale zaledwie o południu dopchaliśmy się na punkt zborny, i to nic wszyscy. Prawda, że było co widzieć na ulicy i mieszać się ciągle wypadało do niespokojnych ruchów, do porywów ludu.
Tu ksiądz ze sztandarem w ręku, prawi ze schodów gmachu tak, jakby nasza autonomja, nawet niepodległość, były zdobyczami dziś osiągniętemi.
— ...Padnijcie, ludzie, na twarz przed Panem Zastępów, który lud swój wyprowadził z niewoli i morzu Czerwonemu, morzu krwi, rozkazał rozstąpić się na strony...
To się zaś stosowało do ogłoszonej dzisiaj sumarycznej konstytucji, która już zażegnała i usunęła morze czerwone w wyobraźni owego księżyny.
Lud płakał serdecznie, intonował „Boże coś Polskę“, modlił się dziękczynnie.
Na miejscu księdza staje bojowiec, inną wizją pijany, i grzmi:
— Kłaniam się tobie, ludu w majestacie, który nie dasz się oszukać podstępami wrogów. Wzeszedł już dzień wolności, wybiła godzina mocy naszej. Wróg uląkł się, ukorzył przed nami. Teraz czas chwycić go za gardło, aby wyrzygnął wszystkie pożarte prawa ludu... Więc strajk powszechny trwać ma w całej pełni, póki nie zdobędziemy konstytuanty w Warszawie, zwołanej przez tajne, równe, bezpośrednie głosowanie itd.

163