— Żeby to była prawda! Ale przecie wybucha nacjonalizm żydowski.
— Gdzie go pan widziałeś?
— Wszędzie — na ulicy, na Nalewkach, na dzisiejszym wiecu. Także mądre były te demonstracje przeciw hasłom narodowym, bardzo pożyteczne dla sprawy przyszłości z każdego stanowiska!
— To jest drobny wybuch namiętności w polemice. Trzeba rozumieć gorący czas.
— Pan tylko motywuje inaczej, panie Held, alo ma pan te same pobudki działania, co i narodowcy. Dążąc niby do pożytku ogółu mieszkańców tej ziemi, chce pan zmiażdżyć część tych mieszkańców, i to większą.
— Pan się mylisz, panie Sworski. Ja nie jestem za nikim, ani przeciw nikomu, tylko za sprawiedliwością. Równość praw dla wszystkich, żadnej panującej religji, ani narodowości. Jeżeli pan tego nie uznajesz, nie jesteś pan socjalistą.
— Owszem, uznaję. Tylko nie wiem, co porabiają na naszej ziemi, w dniach tych ogromnych, kiedy wszystkie siły skupić trzeba do walki, kłótnie domowe, które wydały mi się celem, nie tylko wynikiem obrad? Co znaczy także dążenie do osobnej autonomji żydowskiej.
— Właśnie w takich dniach trzeba o wszystkiem myśleć, wszystko naraz tworzyć. A Polacy czy nie myślą o swojej autonomji?
— To co innego! — zawołałem — w ogólnej autonomji krajowej powinny się zmieścić i prawa i dążenia polskich Żydów!
Held uśmiechnął się krzywym uśmiechem. Z fatalnie brzydkiej jego twarzy wypełzał jakiś wyraz jadowitego gadu.
Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/183
Ta strona została przepisana.
171