Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/191

Ta strona została przepisana.




12 listopada.

Gdzież on jest, ten hetman?
Szukałem go na waszych wiecach, panowie ze szlachty demokratyzującej, którzy się mienicie wojskiem pod jego buławą! Skąd, od kogo otrzymaliście depesze o nadaniu autonomji Królestwu Polskiemu?
Czy godzi się powiedzieć więźniowi, że jutro będzie wolny, aby go uśpić na noc jedną?
Nie oklaskiem zadrżała sala, nie krzykiem radosnym, ale jękiem ulgi jakoby śmiertelnym. Stare dusze znękane zdawały się odlatać aby dać miejsce duszom nowym, wolnym. Uniesienie zlało się w hymn modlitewny...
Wtedy jeden młodzieniec „męki czując szczere“ wyskoczył na cokół kolumny, ujął lewicą za słup, a prawą rękę wzniósł, aby błogosławić, lub przekląć.
— Czy prawdę ogłaszacie wy, którzyście na mównicach?! Do nóg wam padnę, zwiastunom — — ale w łeb wam palnę, jeżeli zwodzicie!
Zakołysało oburzenie oczadzonym wiecem:
— Świętokradca! zdrajca!
— Precz z nim! Jeden był, którego serce przez sen magnetyczny krzyknęło! Jeden był, który powiedział to, co już wszyscy dziś wiemy — —

179