Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/197

Ta strona została przepisana.

Przeczarujemy to wszystko doskonałą harmonją zmysłów...
— Dobrze, wybornie, moje Heli! Ale pocóż tak smutny koniec pieśni bieżącej? Na co te rygory? No, do serca twego się udaję — zrób coś dla mnie!
— Dla ciebie? — spojrzała obco i błędnie — nie potrafiłabym. Mogę to robić tylko dla nas...
I tyle było pożegnalnej rozkoszy; niepodobieństwo rozgrzać, obudzić tej zaczarowanej Heli!
Wyjazd jej był rozpaczliwie zimny i pospolity. Noc zadeszczona na tym przedpotopowym dworcu wiedeńskim, który jeszcze nie posiada dachu dla zajeżdżających pociągów. Prawdziwy szturm pasażerów o miejsca w tym pierwszym od trzech tygodni pociągu; zgiełk, który mógłby zniecierpliwić nawet klasycznego Anglika i zniechęcić do czułości żegnających się Romea i Julję. Wysiłek konsulatu zdobył dla Heli i jej panny służącej tylko mały przedział sypialny. W tej klatce o dwóch szufladach zaledwie zmieszczono ręczny bagaż i kilka wiązanek kwiatów, między któremi i moją. Biedne kwiaty strajkowe, zielsko właściwie. Mignął mi w pamięci jej wyjazd z Hagi przed kilku laty — i znowu do „mein teueres Berlin“. I ten sam uśmiech przez szybę, generalny.
Ta pieśń skończona — czuję to. Zacznie się znowu coś we mnie, coś między nami, ale czy będzie świeże, jak niegdyś, gorące, jak wczoraj? W wyobraźni mam same pożary i zgiełki. Tętni mi we krwi coś groźnego, co nie jest już chyba miłością, bo do żadnej nic pobudza mnie ofiary, ani do cudownego optymizmu młodych rojeń.
Kiedy kochałem, wszystkie dobre uczucia zakwitały we mnie naraz; czułem przyjaźń dla każdego napot-

185