Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/199

Ta strona została przepisana.




Berlin, 20 listopada.

Można wzdychać do porządku tak, jak Kochanowski do zdrowia: nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz. Od chwili gdy po warszawskim rozgardjaszu stąpiłem na bruk Berlina, ściga mnie to spostrzeżenie: siła i sprawność wynikające z porządku.
Zaraz w hotelu zastałem zaproszenie na śniadanie do pana Latzkiego.
Powitaliśmy się serdecznie, jakby te dobre stosunki z Hagi były zupełnie świeże. Może też i Hela utrzymała ojca w przychylnem dla mnie usposobieniu? Może poglądy polityczne nas zbliżają?
Latzki osiwiał znacznie, ale nie poddał się ciężarowi wieku. „Ekscelencja“, bardziej jeszcze zaznaczona, trzyma się prosto i dostojnie; tylko na twarz, okoloną szronem, wystąpił wyraźniej ten „ból wszechświatowy“, o którym lubiła niegdyś mówić Hela, ból hamowany przez godność, jednak uparty, krzywiący usta goryczą i pogardą. Ale gdy mówi, zapominasz o wszelkich „Weltschmerzach“, słyszysz realne i celowe oświadczenia człowieka, wiedzącego dokąd dąży i czego chce.
Zjedliśmy najprzód śniadanie prawdziwie „familijne“, Latzki, Hela z mężem i ja. Długo możnaby spisywać spostrzeżenia o baronie Paugwitz i o jego światowym stosunku do żony. Państwo Paugwitz zachowują pozory ścisłych sprzymierzeńców. On jest

187