Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/201

Ta strona została przepisana.

może na tem ucierpieć. I dzisiaj gotów jestem najżyczliwiej... pośredniczyć... w akcji... wyzwolenia waszego proletarjatu.
Cedził ostatnie wyrazy ostrożnie, czemu się nie dziwię. Jest urzędnikiem pruskim, wskazał mi zaś adresy mocno kompromitujące, za któremi doszedłem następnie do wykonania mej tajemnej misji.
To wszystko było jakby nawiasom w naszej rozmowie, niby uprzejmością towarzyską w rodzaju podania cygar. Rozmowa rozwinęła się w ogólniejsze, zasadnicze poglądy.
— Znamy się mało, panie Sworski, ale ufam, że dobrze. Spotykamy się zbyt rzadko, mamy bowiem zupełnie wspólne sprawy do poparcia.
— Ideowe?
— Tak, ale w tych czasach związane z praktyczną akcją. Należymy prawie do jednej rasy.
Zdaje się, że zbyt wyraziście się zadziwiłem, bo Latzki jął tłumaczyć szczegółowo:
— Do rasy uciśnionej na tem samem terytorjum. Czy pan wie, że mój dziad pochodził z waszego miasta Lublina?
— Aa?!
— Byłem tam niegdyś, dzieckiem — rozmarzył się Latzki. — Czy stoją jeszcze te dwie stare bramy: „Krakauer und Grodzka!?
— Są na miejscach.
— I wąska, brudna ulica pod górę, jednak pomiędzy pokaźnemi budynkami. — — Pamiętam dom mojego dziadka: ciemne, niskie pokoje przy długich, drewnianych galerjach podwórza, świeczniki mosiężne z polskiemi orłami — — Są pewnie jeszcze po waszych miastach takie patrjarchałne, staroświeckie wnętrza?
— Widywałem.

189