Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Nic się nie boisz? — zapytała.
— Gdzie zaś! Jestem przecie niemieckim hrabią. Jeżeli mnie złapią, odeślą mnie do was.
— A jeżeli nie odeślą?
— Wykręcę się... ucieknę...
Istotnie miałem wyraźne przeczucie, że wszystko pójdzie gładko i nie czułem wcale trwogi. Żartowałem nawet z mojej roli.
Hela patrzyła na mnie poddańczo; jej trzeba koniecznie imponować czemkolwiek. Miałem zaś i wyraz „pogardliwy“ z powodu braku wąsów i przed sobą ryzykowną ekspedycję.
— Mój bohaterze! — rzekła tak ciepło, że wyraz ten nieproporcjonalny wydał mi się prostym.
Ale zaraz, w ciągu jeszcze śniadania, ona zaczęła szkicować rolę dla siebie odpowiednią; podniecała się swem wspólnictwem w bohaterstwie.
— Jeżeli chcesz, pojadę z tobą!
Zerwała się z krzesła i wyprężyła się w sukni, jak w pancerzu. Patrzyłem na nią przez chwilę milcząc, gdyż umówiliśmy się uprzednio, że ona pozostanie w Niemczech.
— Więc mów, czego chcesz?
— Uznaliśmy to już za niepotrzebne. Gdybyś jednak upierała się... — rzekłem trochę obłudnie dla wypróbowania jej animuszu.
Usiadła i namyślała się.
— To trzebaby natychmiast postanowić. — — A ty czybyś sobie przebaczył, gdybym dla waszej sprawy skompromitowała się ostatecznie? Co wolisz: sprawę, czy mnie?
— Ależ moje Heli! nie pojedziesz — nigdybym na to nie pozwolił.

203