Rudy, jak słońce, Rembrandt!“ Podoba mi się to określenie, wynalezione przedwczoraj; trzeba je będzie kiedy wydrukować.
Znowu cało popołudnie aż do zmierzchu spędziłem w galerji Mauritshuys’u, jednak nie sam, — o czem w następstwie.
Miasto Haga, jeżeli dba o sławę swoich skarbów z dziedziny malarstwa, powinnoby dla Rembrandta obmyśleć pomieszczenie w osobnym gmachu. Nie wiem, czy Rembrandt stałby się przez to sławniejszym i bardziej jeszcze źródłem rozkoszy oczu, ale nie gnębiłby tak niemiłosiernie swych współczesnych rodaków. Ostatecznie wszystko, co tu jest hors ligne, powstało z tej żyznej ziemi w XVII wieku. I, gdyby zasłonić trzydzieści płócien mistrza van Rijn, człowiekby miał harmonijną gamę zadowoleń, wznoszącą się aż do Halsa i Jana Vermeer; miałby czas i ochotę pobawienia się w karczmie z Adrjanem van Ostade i w kurniku z Janem Steen’em, i oddychałby pełną piersią krajobrazami Ruysdael’a, Vermeer’a. Zapadłby człowiek w ten stan artystycznego zadowolenia, pokrewnego z wrażeniem komfortu, które daje szkoła holenderska. To dobre, to bardzo dobre, a to jeszcze lepsze — tobym sobie zawiesił w pracowni, a to w jadalni, a to w łazience. — Dopiero Rembrandt, zwłaszcza w takiej ilości i roz-