Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/24

Ta strona została przepisana.

maitości okazów, jak tutaj, przenosi w dziedzinę wielkiej sztuki; zadawalniając oczy niezrównanym kunsztem, myśl gdzieś niesie aż do wynalazków w treści wiecznego życia, aż do umiłowania kraju, który wydał takiego twórcę. I blednie dobre wspomnienie Steen’ów, nawet Vermeer’ow i Halsów.
Wrażenia moje z galerji zostały dziś pomnożone przez towarzystwo innej osoby, niezbyt fachowego znawcy, ale jakiego temperamentu!
Zaledwiem wszedł do sali, w której wystawiono kilkanaście płócien złotego mistrza, patrzę, aż... (nie mogę inaczej napisać, patrzyłem bowiem, aż głupio musiałem wyglądać w tej chwili zdziwienia). Idzie prosto do mnie owa panna z wczorajszego obiadu w hotelu „des Indes“, ale bez ojca, bez Stead’a, bez nikogo — sama i ta sama. Suknia tylko inna, sportowy jakiś strój; włosy obfite, barwy dojrzałej pszenicy, uśmiech ożywiający nawet starców, oczy czarne, bez wahania we mnie wymierzone. Zbliża się, podaje mi rękę i przemawia po francusku:
— Nazywam się Hela Latzka.
— Tadeusz Sworski.
Głęboki ukłon i dalej nic. Pozostawiłem jej inicjatywę rozmowy.
— Ojciec mi mówił, że pan jest literatem i zna się na sztuce — najlepszy kompan w galerji.
Nie zapisuję mych pierwszych odpowiedzi, bo były pod każdym względem niedostateczne.
— Jestem poniekąd rodaczką pana. Pochodzimy z Polski — pan wie?
Znowu ukłon mój. Trzeba było odpowiedzieć, że to pochodzenie, gdy się jest funkcjonującym obywatelem pruskim, należy do zabytków archeologicznych.

12