Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/253

Ta strona została przepisana.

Ale kiedy zacząłem o tem myśleć, poczułem nagle objawienie w sercu, że jej tam niema, że jest gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, że może nie żyje?... To jednak być nie może! Skądżeby ona młoda, zdrowa, w spokojnym kraju?... Krańcowo rozstrojone mam nerwy — oto wszystko.
W tej rozterce poszedłem do Piasta, nie oznajmiając się uprzednio. Pomimo tego uchybienia przyjętej u niego etykiecie, nadspodziewanie łaskawie mnie przyjął, jakby wiedział, że przychodzę nie do niego, ale z moją wewnętrzną męką szukać rady i pokrzepienia.
Odrazu przystąpiłem do spowiedzi:
— Przyszedłem prosić stryja o radę w sprawie osobistej i bardzo poufnej.
— Słucham cię, Tadeuszku.
— Ale mówić muszę o rzeczach, których nie miałbym prawa wyznać innemu człowiekowi. Mówić będę, jak do...
— Jak do ojca. Nie wstydź się dać mi to miano, którego słodyczy prawie nie zaznałeś. Jestem krewnym ojców twoich, a także rozumiem zapędy krwi młodej. No mów!
— Kocham jedną kobietę, cudzoziemkę...
— Wiem — oddawna, od kilku zaś miesięcy bliżej. Nie potrzebujesz nawet mi jej nazywać.
— Więc... ona jest daleko stąd, zawikłana w różne knowania niebezpieczne, pod wpływem ludzi niepewnych... Mam względem niej obowiązki...
— Nie masz obowiązku, synu. Obowiązki nie rodzą się z wspólnictwa grzechu. Chybabyście dali początek nowej istocie, niewinnej. Ale przecie nie?
— Ach, nie. Tylko ona potrzebuje pewno mojej pomocy, obrony... Kto inny mógłby się śmiać ze mnie, ale stryjowi opowiem, bo mnie zrozumie.

241