Zniosłem i przeżyłem całą rozmowę, którą tu zapisuję.
Zjawił się wieczorem w mieszkaniu mojem Tomiłow. Z trudnością go poznałem, tak zmienił swą powierzchowność przez ogolenie brody i różne przeistoczenia postaci, która obecnie mogłaby należeć do amerykańskiego handlarza, lub do kata. — Wszystko jedno, jak wygląda. Co mówi!
— Jaszczyki z orężem przewieźli my — zaczął — hu! życie tam!...
Zapomniałem był i o tej wyprawie i wogóle osoba Tomiłowa zmalała mi w pamięci wobec tragicznych wieści, w których nie było jego nazwiska. Nie domyśliłem się! — —
Dopiero w chwili, gdym zobaczył przed sobą te oczy bezczelne, prawie śmiejące się, poczułem nagły wstręt, czy gorączkową ciekawość do tego zwierzęcia, siedzącego po drugiej stronie mojego biurka, spokojnie. Zapytywałem widać wymownie oczyma, bo Tomiłow odpowiedział, zanim ja przemówiłem:
— A baronesa drań była...
Pohamowałem w sobie wszelkie względy przyzwoitości i oburzenia, czując wyraźnie odtąd, że nie mówię z towarzyszem, z człowiekiem, lecz z nieobliczalną bestją.