Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Panna patrzyła uważnie na mnie, nie na obraz; wreszcie rzuciła okiem na młodą postać grającego Dawida:
— Brzydki chłopak — — a obraz, pomimo wszystko, nieskończony. Niech pan zauważy naprzykład płaszcz Saula. — — Teraz chciałabym zobaczyć z panem „Lekcję anatomji“.
Przez szereg sal zaprowadziłem moją krnąbrną towarzyszkę do słynnego obrazu Rembrandta, zajmującego całą ścianę w osobnym gabinecie.
— Czy pani to już zna?
— Znam z fotografji. W galerji jestem po raz pierwszy.
— I jakie wrażenie? — Teraz ja będę słuchał, a potem będę z panią dyskutował.
— Widzę, że pan przewiduje zgóry dyskusję. A zgodzić się to nigdy nie potrafimy?
Twarz jej, zwrócona do mnie z wyrazem jakimś bolejącym przez wcale zmysłowy uśmiech, przypomniała mi nagle twarz młodego Dawida. Dlaczego? — nie umiałbym wytłumaczyć. Czy włosy jej rudawe, na które padał rywalizujący z Rembrandtem górny promień, czy natchnienie jej czarnych oczu? — — Odpowiedziałem po chwili zapatrzenia, że bardzo pragnąłbym zgody między nami.
— I jakież pierwsze wrażenie obrazu? — powtórzyłem.
— No — — ten trup rozciągnięty na stole — — on się podobno obraca za widzem? zaraz, panie.
Przeszła po parę kroków w prawo i w lewo.
— Nie — to inny się obraca — taki, który leży piętami wprost do widza. Zdaje się, że jest w Amsterdamie.
— A wie pani, że ja o tym trupie prawie zapominam, gdy patrzę na obraz.

14