Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/267

Ta strona została przepisana.

rozrzewnień, ani śladu tych okrągłych, dyplomatycznych frazesów, któremi mnie traktował dawniej. Zawzięty, świadomy swej żądzy i siły pruski Żyd patrzył na mnie tylko jako na źródło możliwych powiadomień.
— Należał pan do przyjaciół tej męczennicy za sprawę waszą. Pamięci mojej córki winien pan teraz pomoc w wyszukaniu i ukaraniu potwora, który ją zabił. Ten potwór jest między wami.
I takie w oczach błyski nienawistne, jakbym ja mógł być posądzony o udział w morderstwie. Odpowiedziałem dość skromnie, ze względów taktycznych:
— Czyż pan przypuszcza, że ktoś stąd mógł się dopuścić tej haniebnej zbrodni?
— Jestem pewien. Tylko u was może się gnieździć taki zwierzęcy antysemityzm, między waszymi narodowcami!
— Tylko u nas?! — zadziwiłem się.
— A gdzież zatem? przecie nie w Berlinie, nie w Europie — tylko u was, w Moskwie, w Białymstoku, czy w Warszawie, na tym wrogim wszelkiej cywilizacji Wschodzie, w którym grzęźniecie, choć się mienicie europejskim narodem!
Winszuję sobie, żem się wstrzymał od dyskusji, jakąby w innych warunkach przeprowadzić należało. Z tym Latzkim, któregom poznał dzisiaj, trzeba mówić, jak z niebezpieczną siłą.
Zwróciłem inaczej rozmowę:
— Skąd pan właściwie wnosi, że fanatyczny antysemityzm był przyczyną zbrodni? Czy są tego poszlaki?
— Pan dobrze wie, że nie mogło być innych pobudek. Głupie bajki rozsiane przez niektóre dzienniki o tragedji miłosnej nie dają możliwego tłumaczenia. Wie pan również, że wielka nieboszczka pracowała usilnie nad

255