Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/295

Ta strona została przepisana.

— Cokolwiek więc to jest, jaką pan profesor zaleca kurację pannie Czadowskiej?
— Ach, żadnej! Panna, jak łania. Sama zmiana miejsca i wrażeń ją uleczy. Możnaby ją co najwyżej zająć innym szeregiem myśli, wzbudzeniem nowych uczuć... To już pana rzecz.
Odpowiedziałem bardzo poważnie:
— Muszę dodatkowo powiadomić pana profesora, że wszystko, co mnie łączy z panną Czadowską, to paroletnie koleżeństwo w biurze i w niektórych pracach ogólniejszych. W ostatnich zaś czasach związkiem między nami był właśnie Wojciech Piast, krewny nas obojga.
— O tym radziłbym mówić, jak najmniej. To właśnie szkopuł, który trzeba omijać. Ale pomnożyć wrażenia wesołe — jest przecie wiosna — przechadzki, może jaka podróż? — — A wreszcie, młodzi państwo jesteście oboje i zdajecie się z sobą sympatyzować. Pobierzcie się — to sposób radykalny.
— O tem mowy być nie może. Jesteśmy tylko rozbitkami, przypadkowo na jednej desce...
— To właśnie — wzajemna pomoc i kuracja. — Przepraszam zresztą za rady, przechodzące zakres mej kompetencji, jednak płynące ze szczerej życzliwości. — Co do panny Czadowskiej, nic jej nie zdaje się grozić, jeżeli wyjdzie z koła swej obsesji.
Najlepsi ludzie ci lekarze! Ale w trudniejszych zawikłaniach higjenicznych ich porady równają się temu, co wie każdy człowiek przy zdrowych zmysłach. — I ta ich poczciwa, generalna recepta dla młodszych: żeńcie się! — W naszym wypadku — choć ja o radę nie prosiłem — cała mądrość kochanego profesora na nic. Ani mnie, ani pannie Zofji w głowie małżeństwo. — —

283