Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Oczywiście, nie baraszkuję ciągle po restauracjach i po teatrach, dość zresztą marnych. Stary Latzki (nie tak znów stary — ma 53 lata), zapoznał mnie z paru ciekawymi ludźmi, głównie z Niemcami. Spotkałem u niego i Samuela Sterna. Ten holenderski Żyd nie przypomina wcale naszych ani z typu, ani z przekonań. Pięćdziesięcioletni, szpakowaty, jowjalny raczej z powodu zdrowej cery i żywych oczu, ale spokojny i stanowczy w twierdzeniach, jest patrjotą holenderskim, a nawet amsterdamskim. Rodzina jego mieszka w Amsterdamie od XVI wieku, zsolidaryzowana zupełnie ze sprawami miasta, choć nie porzuciła wyznania mojżeszowego. Sternowie nie zapominali o swojej krescytywie, trudnili się zawsze i handlem i przemysłem, ale wznosili także gmachy użyteczności publicznej, zakładali szkoły nietylko wyznaniowe. Do ich tradycji familijnych należy budownictwo doków i okrętów. I pan Samuel Stern jest budowniczym, a zarazem jakimś dygnitarzem w magistracie miasta Amsterdamu. W ustach jego przyimek „my“ oznacza Holendrów, nie zaś Żydów. To się czuje odrazu. I mówi bez podstępu, ze spokojem i godnością człowieka, który przebywa w swojej, dobrze urządzonej ojczyźnie i ma w niej własne, określone i pożyteczne miejsce.
Upłynęło mi dziesięć dni ostatnich wesoło i z pożytkiem, Z pożytkiem? — — to się dopiero okaże. Poznawanie obcokrajowców jest w zasadzie nauczające; otwierają się w głowie perspektywy na cudze dobytki i drogi, któremi się do nich dochodzi; na własne niedostatki; albo czasem i odwrotnie. Mnożą się przykłady życia, powstają projekty konkretne. Od samego Latzkiego można już wiele się nauczyć. Jest to całą gębą Europejczyk, a przytem dobrze obeznany i z na-

24