Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/39

Ta strona została przepisana.

i... karmelkami holenderskiemi, których każde tutejsze miasto ma specjalną odmianę.
A każde miasto Holandji ma też inne, rzadsze rozkosze, naprzykład ogromne, z wyjątkową rozrzutnością gruntu urządzone parki miejskie. Taki Haarlem dla swych 70 000 mieszkańców ma park starszy, piękniejszy i chyba większy niż berliński Tiergarten.
A ten „gaj Hagi!“ Gdzie on się zaczyna, gdzie kończy? — dotychczas nie zdaję sobie sprawy. Dla mnie zaczyna się od placu, przy którym mieszkam, w samym środku miasta, od Lange Voorhout. Stąd znam moją drogę aż do morza. Trafiam z domu bezpośrednio pod stare wiązy zasadzone na placu symetrycznie, w szachownicę zielonych ulic, pokrywające cały plac przezroczystym, miłym cieniem. I, oddalając się od korony miasta, od Binnenhofu, dążę zawsze z przyjemnością przez parę ulic bezdrzewnych, porcelanowych. Niema innego przymiotnika dla ulicy Hagi, lub Haarlemu. Dom holenderski, najczęściej niewielki, wąskim szczytem zwrócony do ulicy, postawiony na niej bez widocznego podmurowania, sprawia wrażenie tej znanej powszechnie zabawki z porcelany Delfckiej, powiększonej do rozmiarów mieszkalnych. Różowy, czerwony i zielony, z polewanych cegieł, bardzo rzadko okryty szarym uniformem tynku, barwi się i aż ocieka jasnością w słońcu, gdyż mury codziennie, a przynajmniej bardzo często omywane są strumieniami wody. Byłem świadkiem i tej wesołej, pachnącej operacji, odbywanej wczesnym rankiem na spotkanie wchodzącemu do miasta słońcu. Śmieją się mury wyiskrzone, śmieją się ludzie, często oblani takim dyngusem, pluska się rozkosznie całe miasto. To też kurzu i brudu nie spotyka się tu wcale. Choć jesteśmy na północy, w kli-

27