Jestem w Amsterdamie według rozkazu mego... stryja. Ale stało się to nie wyłącznie za jego rozkazem. Po napisaniu ostatnich kart pamiętnika, chciałem zasnąć po północy i nie mogłem; dlatego zapewne, że cały prawie dzień poprzedni przespałem. Przez kilka godzin nocy kręciłem się na posłaniu, rozmawiając ciągle... z Piastem. Aż mi błysła myśl o świcie, żeby porzucić na czas pewien Hagę i wszystkich znajomych, przewietrzyć głowę innemi wrażeniami. Odnalazłem pierwszy pociąg do Amsterdamu w rozkładzie jazdy, ubrałem się, spakowałem rzeczy i niepohamowanym pędem opuściłem Hagę. Przez trzy dni zwiedziłem więcej gmachów, sal, ulic i dróg wiejskich, niż przez cały poprzedni pobyt w Holandji. Wyznać nawet muszę, żem oglądał budujące się statki w dokach.
To mi nasuwa myśl wytłumaczenia się, choćby przed samym sobą, z rzeczywistego stosunku mojego do pana Wojciecha Piasta, o którym mogę już dzisiaj pisać na trzeźwo.
Kiedym go poznał, właściwie nie wiem. Pamiętam go przy śmierci ojca mojego i na pogrzebie, pod przybranem nazwiskiem, gdyż był już wówczas emigrantem, tropionym przez policję. A ja miałem lat sześć. Jednak wiedziałem już wtedy, że to jest stary, znakomity krewny, Piast, książę Piast. Nie wiem, czy on dotąd