Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/57

Ta strona została przepisana.

monotonnych. I z powodu oddalenia od wody nic przeglądają się w niej tak bezpośrednio, jak domy w Wenecji.
Wspaniałym widokiem jest rzeka Amstel, ujęta w granit, z setkami mostów na niej i na wpadających do nich grachtach, ale to już widok wielkomiejski pospolitszy, niby Genewa, niby Paryż. Nie śni się tam nic holenderskiego.
Jest i ciekawa, wąska jak kurytarz, handlowa ulica Cielęca (Kalverstraat) i jeszcze wiele rzeczy godnych widzenia, o których nie wspomnę, bo nudzę się tu w sposób specjalny, zupełnie sprzeczny z ponętami pięknego miasta. Pali we mnie niepokój, który napoły zawdzięczam Piastowi, napoły Heli.
Najlepiej mi było dzisiaj, gdym tramwajem elektrycznym wybrał się do znajomego już i pamiętnego Haarlemu. Najprzód ta godzina jazdy cichym, bezdymnym, a sunącym prawie jak ekspres wozem, wśród towarzyszów podróży czystych i uprzejmych, przez kraj rozesłany jednem ogromnem pastwiskiem idealnie holenderskiem — jest odpoczynkiem i zabawą, nie zaś męką nieodłączną od wycieczek koleją parową, po których człowiek musi się kąpać i leczyć od bólu głowy.
W tych pastwiskach można się zakochać, jak się w nich zakochali miejscowi pejzażyści. Składają się zaledwie z kilku elementarnych szczegółów: z biegnącej w nieskończoność zieleni ziemi, z przejrzyście zamglonego nieba, z krów łaciastych i z wiatraków. Szczegóły, jak dom, człowiek, koń, drzewo, stado ptaków ciągnące — nabierają doniosłości przez swą rzadkość. Ale trzeba na tych tłach ogromnych widzieć tłusty sen południowy pod niebem białem, albo opale zachodu, i pić świeżość, świeżość, świeżość.

45