Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/60

Ta strona została przepisana.

Na tę pochlebną rekryminację trudniej już było odpowiedzieć.
— Wie pani, w naszym zawodzie literackim wywołuje się czasem umyślnie romantyczne sytuacje. Wyjechałem nagle, żeby tęsknić za panią.
— O, nie, nie — przeczyła Hela żywo głową i wzniesionym palcem — na taką literaturę mnie pan nie złapie. Może jeszcze pan doda, że wybrał sobie ową Loy Fuller dlatego, że podobniejsza do mnie, niż ta wielka? I to... z tęsknoty?
Zadziwiła mnie tym zwrotem wyobraźni. Rzeczywiście tak zwana Loy Fuller była ogólnikowo w rodzaju Heli. I gdybym się chciał pocieszyć, kto wie?... Odpowiedziałem jednak przytomnie:
— Ależ to byłoby istotną profanacją wspomnienia!
— Zatem wybrał pan „białego słonia“. Teraz już wiem.
— Jeżeli pani wie lepiej, zamilknę. Proszę wmawiać we mnie, albo i rozgłaszać, żem z całym haremem objeżdżał Holandję.
— To nie; z haremem się nie jeździ, tylko we dwoje.
— Więc przyznam się — byłem we dwoje.
— A widzi pan! — zawołała z pewną emocją.
— Po galerjach chodziłam z jedną uroczą panną o słonecznych włosach nad czarnemi oczami, o ustach ślicznych, choć gotowych zawsze do ironji. Pytałem ją o to i owo, ale ona nie mówiła nic — chodziła tylko za mną, jak wspomnienie.
Zrozumiała, zarumieniła się nawet, strzygąc rzęsami z lubości. Więc myślałem, żem się już pozbył indagacji, bo mówić poczęliśmy o mojej wycieczce bez dalszych przycinków.

48