Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/75

Ta strona została przepisana.

holenderskich, ale i podobne trochę do krów tutejszych. A krowy są piękne, duże, barwne i marzą wielkiemi oczyma o szczęśliwościach wiecznych pastwisk.
Hela zaś — to moje wrażenie Holandji. Najprzód — ruda, jak Rembrandt. Potem — nerwowa, intelektualistka, zbiór ciekawości i zagadek. Mnie chodzące posągi kobiece, wzory na niewiasty gniazdowe — nie pociągają. Lubię duszę kobiecą. Taka kobieta nie jest szczegółem krajobrazu, lecz zwierciadłem, w którem i sam się przeglądam i widzę w jej oczach odbicie życia drgające, indywidualne. Zdawałoby się, że nic sprzeczniejszego, jak „nastrój“ Holandji i temperament Heli — a ja przecież bez niej nie rozumiem już Holandji, i spowszedniał mi nawet Mauritshuys, miejsce naszych estetycznych sporów, i gaj Hagi blaszany jakiś i ulica monotonna.
Jeden tylko kąt miasta przesiąkł mi wspomnieniem innem, nawet przeciwnem poniekąd — to Vijver. Czy go za dnia ujrzę pluszczącym weselej o burty, podmalowanym barwniej około swej zielonej wyspy i w śladach majestatycznie błądzących łabędzi, — czy tem bardziej, gdy zobaczę jego czarne lustro nocne — cień Piasta chodzi za mną. Stary nie wraca jednak na miejsce to między górną i odbitą w wodzie latarnią; oczekiwałem go wczoraj i dzisiaj. W dzień przeszukałem wszystkie chyba hotele osobiście, lub przez telefon. Zapytywałem i o pana i o księcia Piasta; podejrzewając wreszcie, że mieszka pod cudzem nazwiskiem, szkicowałem portjerom tę sylwetkę charakterystyczną, — płaszcz, czapkę. — Ani śladu.
Nie to, abym pragnął go zobaczyć. Fuka na mnie, a ja z niezrozumiałych powodów daję się ofukiwać. Ale chciałbym wiedzieć, że żyje, że nic mu się nie słało.

63