Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Może nie ma co jeść? może pod tym majestatycznym pozorem ukrywa nędzę? A może znowu capnął go ktoś i wsadził do kozy?
Dziwny ten stryj budzi mi w pamięci całe szeregi legend starszych ode mnie, starszych nawet chyba od niego. Śnią mi się nosiciele i roznosiciele myśli naszej od — — ilu to lat? Jednak nie od wieków zamierzchłych. Nie widzę pana Wojciecha Piasta ani popuszczającego pasa za króla Sasa, ani w robotach Wielkiego Sejmu. — Mógłby już być w szarży pod Samosierrą.
Taki szwoleżer gołowąs, ognista głowa w foremnym kasku, młody centaur obszyty barwami, zrośnięty z szalonym koniem — — leci przez tę zadławioną szosę śmierci, skacze przez pociski rzygających dział, bo widzi tam, za trzecią baterją, za trzecią hiszpańską górą — ojczyznę swoją wolną. — — I cudem męstwa, cudem polskiego szczęścia — przeleciał. A tam, gdzie dotarł i umieścił nadzieję swoją cudotwórczą, poczuł tylko panujący nad zdobytym światem zimny promień wzroku boga wojny, który odznaczył go łaskawym zwróceniem chwili uwagi, a później nawet krzyżykiem złotym, ukutym z ostatnich dukatów rodzimych w Księstwie Warszawskiem. — — Ale młody Piast miał piękny sen o ojczyźnie!
A może był dopiero pod Belwederem w ową noc listopadową? To pewna, że nie śród peruk, obradujących łagodnie na wolnym sejmie o nagłości obrony Królestwa, ani pośród mundurowych panów, odstępujących sobie niepożądaną buławę z ręki do ręki omdlałej. — On pierś pełną ojczyzny niósł na spotkanie szczęścia wyzwolenia, którego ani organizacją, ani rachunkiem nie przygotował. Tylko.

64