Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/110

Ta strona została przepisana.
—   108   —

Maciej Golanczewski, głowa rodu, przystąpił do Skumina, szlifując uroczyście lewym butem żwir na drodze ogrodowej:
— Pierwszy raz spotykam hrabiego nie na zielonem suknie, lecz na zielonej i dostojnej wsi wielkopolskiej.
— Na zielonem suknie? — zdziwił się Skumin. — Ależ ja wcale nie gram w karty.
— Ua, to przecie niepodobna! — zawołał pan Maciej. — Nie gra pan nawet w bridge’a?
— Niestety, nie. Z szanownym panem spotkaliśmy się nie przy kartach, ale na kolacji w Bazarze. Siedzieliśmy nawet przy sobie.
— A prawda, prawda... W każdym razie cieszę się z nowego spotkania.
Ukłony.
Teraz pani Golanczewska, wysoka, chuda kobieta, ze śladam i piękności i rasy, zwróciła się do Skumina:
— Widywałam dość często hrabinę Józefową, matkę pana, w Wilnie. Ale to bardzo dawno; byłam jeszcze panną. Pomagałam jej w różnych akcjach pożytecznych, którym przewodniczyła naczelnie.
— W Wilnie?
— Tak, pochodzę stamtąd, z waszych stron.
Skumin ucałował z pewnem rozrzewnieniem rękę starszej, sympatycznej pani.
Dwie panny patrzyły uważnie na młodego, przystojnego kresowca. Starsza, niebrzydka szatynka, po chwili kontemplacji uznała za stosowne wszcząć roz-