Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/127

Ta strona została przepisana.
—   125   —

Skuminów. Sam, szlachcic starożytny, miał słabość dla wielkich panów, jakby odzywał się w nim atawizm „trzymania się klamki pańskiej”. Chociaż Skuminowie naprzykład nie mieli już zamków, a przeto i klamek przy nich, miło było dowieść światu, że Tolibowscy od stanowiska przy klamce Skuminów wznieśli się aż do koabitacji z nimi w małżeńskiej komnacie.
Postanowił błyskawicznie poznać się ze Skuminem, zapewne dobrym kompanem, i przy okazji napomknąć mu zręcznie o niestosowności romansu z Wercią, a przez to samo przysłużyć się dawnemu koledze, „temu zacnemu Ambrożemu”.
Pan Robert zapalał się łatwo do projektów, połączonych z doraźną przyjemnością i namacalnym pożytkiem, rzucał się do ich wykonania z oczami zamkniętemi na inne względy, nawet na możliwe niebezpieczeństwa. Niedarmo nazywano go „szalonym Robertem”.
Tegoż dnia oświadczył córce, że wkrótce wyjedzie do Poznania na czas pewien. Ma tam interesy i trzebaż się pokazać znajomym po dłuższym pobycie poza krajem. Namawiał córkę, aby pojechała z nim razem. Jest już dorosłą panną, a chcąc pomyśleć o swym losie, o możliwem małżeństwie, warto przecież pokazywać się w towarzystwie ojca — przypomniał sobie rychło w — czas swą ojcowską rolę. Dosia, przywykła do niekonsekwencji papy, puściła te pobudki mimo uszu, ale zgodziła się łatwo na jazdę do Poznania, który lubiła zawsze, a teraz miała tam osobliwsze zainteresowanie w Banku Ziemiańskim.