W otwartych dzisiaj wielkich salach „Resursy“ poznańskiej odbywała się comiesięczna „kolacja resursowa“, wielka uczta męska, bez toastów ani przemówień, poprostu biba na modłę staropolską dla rozweselenia serc przez trunek i zacieśnienia węzłów przyjaźni. Modernizacja polegała na obowiązującem ubraniu we fraki i na zastąpieniu węgrzyna i miodu przez wina francuskie. Zwłaszcza szampan już od pierwszego dania szumiał w szklankach.
Ogromny stół w podkowę obsiadło sto kilkadziesiąt osób, głównie członków klubu. Pośrodku prezydjum około matadorów: marszałka senatu, wojewody poznańskiego, starosty krajowego. Kilkunastu gości zaproszonych przetykało szeregi klubowców. Rozmowy i śmiechy wybuchły jak na komendę przy zasiadaniu do stołu i trwały odtąd w równem natężeniu. Robocza szlachta wielkopolska pracuje i bawi się metodycznie i z przekonania.
Błąka się u nas naiwna gadka, zaszczepiona tendencyjnie przez Niemców, że Wielkopolanie nauczyli