dym razie nie poproszę o zagranie tej komedji! — rozśmiał się szyderczo.
— Więc co mamy zrobić?
— Zaprzeć się w pień, jeżeliby doszło do formalnej interpelacji ciebie, lub mnie. A dla stłumienia plotek — oddalić się od siebie na czas dłuższy.
— Straszny jednak z ciebie egoista, Janku!
— Dlatego, że myślę o naszym wspólnym losie? Przecie ja, opuszczając te kochane strony — i ciebie, Werciu — nie uczynię tego z lekkiem sercem, ani na tem nie zyskam. Zrobi się to dla twojej reputacji.
— Ach, reputacja! Sama reputacja nie żywi serca.
— Trzeba też pamiętać, że się winno coś Ambrożemu.
— Tak, winnam mu. — Ale on nie dba o mnie. Przekonałam się choćby przed chwilą: widział mnie zatroskaną, rozżaloną i nie chciał mi pomóc, ani ze mną gadać. Poszedł na swoją sesję, będzie tam aż do nocy.
— Jakto? okazałaś mu rozżalenie — troskę — o co lub o kogo?
— O ciebie, że masz zamiar wyjechać.
— I chciałabyś, żeby on mnie jeszcze zatrzymywał, zamiast iść na bardzo ważne posiedzenie, które zwołał? — On nie mógł inaczej postąpić.
— Widzę, że go bardziej kochasz, niż mnie.
— Oj, kobieto! kobieto! Gdzie tu logika? Czyjeż „kochanie“, jak mówisz, poświęciłem dla czyjego, gdy były sprzeczne? Chyba jego dla ciebie?
— Tak, to było dawniej.
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/150
Ta strona została przepisana.
— 148 —