— Dosiu! to okrutne, co mówisz.
— Sam sobie zgotowałeś swój los.
— Gdyby i tak było, niemiłosierna jesteś dla mnie.
— O tem mówić nie będziemy — rzekła Dosia stanowczo.
Zaległo przykre milczenie. Skumin wstał i zabierał się do wyjścia.
Wtem zapukano do drzwi od korytarza. Skumin ujął za kapelusz i laskę, aby mieć postawę wychodzącego.
— Proszę — odezwała się Dosia donośnie.
Do pokoju weszła Wercia.
— Ty tutaj, Janku? — rzekła, zanim przywitała się z Dosią.
— Wyjeżdżam do Warszawy i żegnam się ze znajomymi — odpowiedział dość ponuro.
— Wyjeżdżasz dzisiaj?
— Nie, jutro.
Pożegnał obie panie i wyszedł.
Gdy tylko pozostały same, Wercia przystąpiła do celu swych odwiedzin. Choć się znały oddawna, nie były nigdy z sobą w zaufanej przyjaźni. Wercia krytykowała emancypowane maniery Dosi i traktowała ją chłodno. Dosia nic sobie nie robiła z opinji Werci, niewiele też trzymając o jej inteligencji. Ale widywały się często, gdyż prawdziwa pokrewieńska i instynktowa przyjaźń istniała między Dosią a panem Ambrożym.
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/160
Ta strona została przepisana.
— 158 —