Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/161

Ta strona została przepisana.
—   159   —

Dzisiaj jednak Wercia przybierała potulne pozory wobec Dosi.
— Moja Dosiu! Muszę ci opowiedzieć głupią historję. Któregoś tam dnia wybraliśmy się z Jankiem Skuminem samochodem za miasto. W mieście ciągłe narady, mężczyźni bawią się bez nas — pojechaliśmy do jednej restauracji na Sołaczu.
— Znam tę historję — przerwała Dosia. — I wytropił was Franio Gozdzki, a potem roztrąbił o tem.
— A zatem już wiesz. Janka poznał dokładnie, mnie zaś nie mógł dobrze widzieć, ale... wykombinował. I w plotce, która obiega miasto, ja figuruję. Mnie byłoby to dość obojętne, bo cóż tam znowu za skandal przejechać się z kuzynem — ale Ambroży, jak go znasz, jest formalista, czuły bardzo na poprawność każdego ruchu...
— Wuj Ambroży wie o tem?
— Mam nadzieję, że nie wie. I bardzo chciałabym, aby się nie dowiedział. Możebyś ty wymyśliła na to jaką radę, Dosiu? Ty z Jankiem jesteś w dobrych stosunkach...
— W dobrych lub złych, stosownie do tego, jak zasługuje.
— Tak dalece trzymasz go na pasku?
— Wcale go nie trzymam. Zatem chodzi ci o to, Werciu, żebym powiedziała, że ja tam z nim byłam, nie ty?
— Gdybyś była tak dobra uznać to za stosowne...