Pierwszy śnieg spadł w Gdeczu pod koniec listopada i powiew zimy zniweczył jednem tchnieniem zarówno ostatni wdzięk Flory, jak resztki wesołości w sercach mieszkańców. Wieś stygnie i ucisza się uroczyście na zimowe miesiące, rozbiera się z szat barwnych, a przywdziewa czarno-białe, trochę przez żałobę po minionem lecie, trochę dla odpoczynku od ciągłego wdzięczenia się do płomiennego słońca.
I życie towarzyskie w Gdeczu znacznie ucichło, poczęści z powodu zmniejszonego napływu sąsiadów, z których wielu rozjechało się do miast krajowych i zagranicznych, poczęści i dlatego, że w psychice stałych mieszkańców objawiały się troski niepokojące i generalny upadek humorów.
Ambroży Radomicki nie ustawał w robotach, jeździł do Poznania, do Gdańska, do Warszawy na bardzo krótko, powracał i pracował w swym gabinecie sam otnie, lub z fachowcami i urzędnikami. Nigdy nie był tak pochłonięty przez pracę, jak w tym roku, w którym nie pozwolił sobie na tydzień kuracji, lub