Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/184

Ta strona została przepisana.
—   182   —

blijnego Józefa, mógł odrzucić? Czy też istotnie wzgląd na krzywdę, wyrządzoną Ambrożemu, tak go trapi, że go odstręczył od kochanki?
Wercia budziła się powoli, jakby ze snu haszyszowego, i spozierała trzeźwiej na tę, co przebyła, i na możliwą drogę w przyszłość. Sen z Jankiem już mijał. Ich ostatnie rozmowy, jego wyjazd i milczenie — nie wróżyły już dalszego ciągu szczęśliwego. Dla tego mirażu szczęścia porzucać lub nadwerężać spokój i przepych zorganizowanego życia w Gdeczu byłoby jednak bardzo nierozsądnie. Instynkt samozachowawczy skłaniał panią Radomicką do przebłagania męża, który zdawał się dbać przedewszystkiem o decorum domu, a żywił też może w skrytości serca inne pragnienia.
Nie był to, gdy się żenił z Wercią temu lat kilka, człowiek zajęty, jak dzisiaj, wyłącznie pracą i troską o dobro publiczne. Chociaż i wówczas dojrzały, o dwadzieścia lat starszy od żony, Ambroży zakochał się sumiennie w pięknej Werci, która przyjęła go też bez wahania, gdyż był przystojny, bogaty, powszechnie kochany i poważany. Pożycie ich do przeszłego roku było zgodne napozór, lecz bardzo rozbieżne pod względem ideałów. Wercia myślała o życiu lekko, wybierała z niego głównie przysmaki, jak strojne zabawy, grupowanie osób sobie przyjemnych, pochwały swej piękności raczej, niż zasługi obywatelskiej. Kochała właściwie swoją młodość i urodę. Ambroży nie przeszkadzał tym instynktom, nie powoływał żony bynajmniej do współudziału w swych robotach pro-