Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/194

Ta strona została przepisana.
—   192   —

Chciał znaleźć niewielkie, lecz przyzwoite mieszkanie w dobrym punkcie Warszawy i natrafił na ugruntowane mocno w głowach warszawiaków pojęcie prawno-obyczajowe, zwane „odstępnem“. Każdy posiadacz mieszkania, który przestał go już potrzebować dla siebie, uważał prawo nieustąpienia z lokalu za część swego majątku, przypadającą do spieniężenia sposobem przymusowego opodatkowania nowego lokatora. Proceder ten, zabroniony niby przez prawo, trwał od czasu ogłoszenia abderyckiej ustawy o ochronie lokatorów i zakorzenił się w zwyczajach i sumieniach z niewzruszoną mocą. Jeżeli kto wyniósł się z mieszkania bez wynagrodzenia za to i oddał je właścicielowi domu, uważany był powszechnie za pretensjonalnego moralistę. Ale taki zdarzał się niezmiernie rzadko.
Przekonawszy się, że lokal, jakiego poszukuje w mieście, musi być zapłacony poprzedniemu lokatorowi około dziesięciu tysięcy złotych, według notowań giełdy paskarskiej, Skumin zajrzał do nowych dzielnic, gdzie dobroczynni przedsiębiorcy „kooperatyw mieszkaniowych“ budowali pośpiesznie i po fuszersku domy, żerując przy tej sposobności na kapitalikach rzeszy poszukujących dachu nad głową. Tu już o „odstępnem“ nie mogło być mowy, gdyż pokoje były niezamieszkane jeszcze, czasem nawet wcale niegotowe, lub tylko naznaczone na planie. Ale trwała w nich zasadnicza plaga: pokoje były tak małe, że Skumin łatwo sięgał laską do sufitu, a podłogę wzdłuż i wszerz mierzył czterema do pięciu krokami. Gdy