Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/211

Ta strona została przepisana.
—   209   —

mam główne swe interesy w Berlinie i tam się zapewne osiedlę na starość.
Skumin wysłuchał tego zwierzenia, milcząc. Miarkował jednak, że było ono specjalnie dla niego przeznaczone, jako szkic urządzenia przyszłości z Dosią. Nie mógł mieć nic przeciw temu, tylko nie czuł się, niestety, wcale zaręczonym z Dosią. Perspektywa więc wspólnego z nią szczęścia i dobrobytu wydała mu się szyderczą.
Po obiedzie zwrócił się do Janka Robert:
— Chcesz obejrzeć stajnię? — albo i cały okólnik?
— Mogę — odrzekł Skumin bez zapału.
— Albo i nie oglądajmy — jest zimno i wietrzno. Pokażę ci raczej wnętrze domu.
— To dużo bardziej mnie zaciekawia.
Uradował się Robert, który właściwie z całej Radogoszczy kochał naprawdę tylko tę swoją bezpośrednią skorupę. Nabrał zatem niepospolitej werwy w opowiadaniu.
— Ta sala, w której jedliśmy, dobudowana była przez mego ojca razem z trzema innemi pokojami. Jest wyższa, niż inne pokoje na parterze, i ma ścisłe wymiary gabinetu Fryderyka Wielkiego w Sans-Souci.
— Ale tamten gabinet ma na ścianach bukiety i grona owoców, wyrobione z twardych kamieni, które go charakteryzują — zauważył Skumin.
— Tu niema tych ozdób, ale jest malowany fryz w owoce. Przez to sala wygląda... lżejsza — odparł Robert, czyniąc ruch ręką, mający przedstawiać lekkość.