Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/239

Ta strona została przepisana.
—   237   —

męża. O zdrowego i wiecznie gdzieś z kimś zajętego mało się troszczyła; teraz roztoczenie opieki nad chorym i bezradnym wydało się jej nakazem obowiązującym, tak dalece, że spierała się o swe pierwszeństwo w czuwaniu przy nim. Ambroży patrzył na żonę zrazu wzrokiem szklanym, pytającym, następnie łagodniejszym, w miarę jak stwierdzał wyraźne dowody jej przywiązania. Znał ją, wiedział, że nie zwykła nic udawać, a nawet nie umie ukryć tego, coby należało; nie mógł zatem wątpić o pomyślnym zwrocie w usposobieniu tej niegdyś szczerze kochanej kobiety.
Istotnie Wercia wcale nie obłudnie zapaliła się do akcji ratowania męża. Od pewnego czasu zaczęła przyglądać mu się uważnie i dochodziła do przekonania, że to człowiek niepospolitej miary, a przytem wyjątkowo dla niej dobry i względny. Że podejrzewa ją o zdrożne porozumienia ze Skuminem, miała na to różne wskazówki w paru rozmowach, w ochłodzeniu jego obejścia się, a zwłaszcza w fakcie, że nigdy już o Janku nie mówi. Wie zatem coś, lecz nie czyni z tego użytku dla zadowolenia swej dumy, albo dla pomsty. Milczy owszem. To milczenie czyżby było obojętnością, czy jest szczytem delikatności i chrześcijańskiego przebaczenia?
Zastanawiała się też Wercia nad inną zaletą męża. Nie jest to młodzik, ale jeszcze mężczyzna w sile wieku. Mógłby, biorąc odwet za jej oziębłość i za postępek z Jankiem, szukać pociech w towarzystwie innej kobiety. Nigdy nie okazał nawet pozoru zmy-