— Ee — przerwał Granowski — to są znane metody; rozhecować najprzód mężczyznę gadaniem, a potem mu okazać swą niezmierną wartość przez oburzenie na najlżejszą propozycję. Panienka musi być cwana.
Skumin wmieszał się nareszcie do konwersacji.
— Znam ja ją lepiej, niż wy, moi drodzy. Panna jest nowożytna, ciekawa, śmiała, ale dużej wartości moralnej. Bierze się do robót społecznych, zarządza majątkiem ziemskim ojca, którego jest jedyną spadkobierczynią...
— Al Skoro ma majątek ziemski — ozwał się znowu Granowski — to zmienia postać rzeczy. Zaczynam nabierać do niej rzetelnego przekonania.
Zmienił rozmowę, gdyż zauważył, że Skumin zbyt gorąco broni panny Tolibowskiej. Może się stara o nią?
— A powiedz, Janku — Poznań to jednak dziura?
— Jakto: dziura? — zadziwił się Skumin. — Miasto dużo czystsze, harmonijniejsze, bardziej europejskie, niż Warszawa. Naturalnie mniejsze, ale wcale nie prowincjonalne, o w szem stołeczne — stolica Wielkopolski, streszczająca cnoty i zalety tej ziemi.
— Jednak ludzie tamtejsi, o ile ich znam, są ciężcy.
— Bo są z metalu, z żelaza.
— A może dlatego, że mają ołów w siedzeniu?
Skumin lubił o rzeczach poważnych mówić poważnie, nie uśmiechnął się więc z dowcipu Granowskiego, który mówił dalej:
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/253
Ta strona została przepisana.
— 251 —