Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/263

Ta strona została przepisana.
—   261   —

Ujęła go za rękę, wsunęła ją pod swe futro i oparła ją na sobie powyżej kolana. Skumin roześmiał się zmysłowo i zajrzał w jej oczy błyszczące swawolnie.
Po chwili tego komicznego ogrzewania, czując silny prąd, przenikający go cd dotknięcia bardzo kształtnego uda, Jan cofnął rękę, udając szlachetne oburzenie na siebie samego:
— Jestem pani nieskończenie wdzięczny za jej gest altruistyczny, ale nie mogę się zgodzić na ziębienie pani moją zmarzniętą łapą!
— Odejmuje mi pan okazję uczynku miłosiernego... Jak to tam jest? — „Nagiego przyodziać — głodnego nakarmić — zziębniętego ogrzać...“
— Tego ostatniego nakazu nie zauważyłem w katechizmie... I nie warto tak obdarzać mężczyzn, bo, chociaż wdzięczni, są zuchwali: chcieliby doznać wszystkich naraz uczynków miłosiernych co do ciała... A tutaj, w zamrożonym samochodzie...
— Rzeczywiście należy pan do zuchwałych — przerwała pani Berta z niebardzo groźnym gestem obrażonej.
Samochód dojeżdżał właśnie do małego pałacyku o wklęsłym froncie, skąd zwykle normalne przejażdżki zawracały do drogi powrotnej. Na schodach paru oficerów salutowało grzecznie — czy przejeżdżającą damę? — czy flagę włoską, która obiegła okrągły dziedzińczyk z nieposzlakowaną godnością?
Powrót był mniej piękny, bo już słońce zdjęło swą różową pozłotę ze szronów, zapadając głęboko