Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/266

Ta strona została przepisana.
—   264   —

— Ta Dosia to dziwne stworzenie. Śliczna, ponętna — ale dowiedz się od niej, co ona właściwie do ciebie czuje! Raz jest miła i bliska, to znowu obca, szydercza...
— Przypuśćmy — przerwał Skumin — ale dlaczegóż się tem przejmujesz?
— Ona mnie oddawna bardzo zajmuje...
— Przecież się starasz o Mukę Golanczewską. Sam widziałem.
— To i ja widziałem w Topielnie, że zawracałeś w głowie jej siostrze, Zosi. A przecie się o nią chyba nie starasz?
Skuminowi zaczynała się cała ta rozmowa nie podobać.
— Powiedz jasno, mój drogi, do czego zmierzasz, bo nie rozumiem.
— Widzisz, Janku... Ta rzecz wynikła właśnie podczas mojej wizyty w Gdeczu. Nie dopuszczono mnie do Ambrożego, więc rozmawiałem z paniami. — Wiesz, że pani Wercia stała się najczulszą małżonką? Nie opuszcza chorego męża i on przyjmuje jej usługi z rozrzewnieniem. Poprawiły się ich stosunki do niepoznania.
— To bardzo pięknie. Cóż dalej?
— Więc ja przez parę godzin mego pobytu rozmawiałem głównie z Dosią. — Pytała mnie nawet o ciebie.
— Ach, pytała? O co?
— W jakim jesteś humorze, czy coś takiego. Odpowiedziałem: sądzę, że w najlepszym, bom go