Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/282

Ta strona została przepisana.
—   280   —

mego służącego — dajcie butelkę Pommery drapeau américain.
— Nic się tu nie zmieniło od przeszłego roku, ale może dlatego właśnie u ciebie się zmieniło? — przystępował Robert okólnie do sprawy jeszcze ważniejszej.
— Ja spoważniałem znacznie. Staram się dojść do jakiegoś przecie majątku.
— Chwalebnie, bardzo chwalebnie. Ale nie grasz w karty?
— Ani mi się śni. Chcę tylko rozszerzyć pole działania i możliwości zarobku. Wyjadę gdzieś daleko.
— Może do Berlina? — zapytał żywo Robert.
— Gdzież tam! Zupełnie inny mam projekt. Jestem w ministerjum spraw zagranicznych i staram się, aby mnie przyłączono do poselstwa polskiego w Stanach Zjednoczonych.
— Cóżto znowu za projekt! — skrzywił się pan Robert.
— Tam się złoto przelewa. I tam swą pracę, o ile dobra i silna, można sprzedać korzystnie.
— Powiem ci, Janku, że to jest nawet w sprzeczności z twojemi pryncypjami. Opuszczać kraj, gdzie jest tyle do roboty i taka potrzeba ludzi zdolnych — to jakoś niebardzo — deklamował pan Robert argument, chwycony nie z własnego repertuaru.
— Wyjadę przecie nie na zawsze, nie emigruję. Mogę nawet dorobić się tam i przywieźć złoto do kraju.