Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/289

Ta strona została przepisana.
—   287   —

— Odpowiadam — odrzekł Skumin — za siebie samego i wyraźnie: Nudzi mnie pan solennie.
Tyle było ich rozmowy.
Bobrkowski zakrzątał się po sali, Skumin pozostał na miejscu, i widział, że Bobrkowski złapał Wacia Klonowskiego, widocznie przyjaciela, i odprowadził go na stronę. Wacio nie kwapił się jakoś do przyjęcia proponowanej mu misji. Po chwili jednak obaj zaczęli wspólne poszukiwania.
Skumin zrozumiał, że mu Bobrkowski przyśle sekundantów, i pomyślał o swoich. Do poprowadzenia tak błahej sprawy wziąćby można byle kogo, jednak każda sprawa honorowa jest nietyle niebezpieczna z powodu możliwości krwawych wyników, ile ze względu na zapędiiwość, lub nieudolność sekundantów. Pustą wymianę słów nieostrożnych można rozdmuchać w pożar nienawiści, albo też sprowadzić do sromotnie głupiej awantury. Bo też i kodeks tak zwany „honorowy“, a właściwie pojedynkowy, którego używamy, jest zlepkiem najstarszych przesądów i najniedorzeczniejszych ceregieli. Tak go oceniał Skumin, choć ani myślał wyłamywać się z pod tyranji panującego kodeksu.
Rzucał więc okiem po sali, zwłaszcza po szeregach mężczyzn nie tańczących, aby zpośród nich wybrać sobie świadków, gdyby okazali się potrzebni.
Trafił na postać niespodziewaną tutaj, która uradowała go serdecznie. Pan Dymitr Chalecki, we fraku zaledwie odrobinę staroświeckim, przyglądał się, stojąc, zabawie. Jan posunął się żywo ku niemu.