Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/318

Ta strona została przepisana.




XXIV.

Dzień majowy roziskrzył się nad jeziorem Radogoskiem jakby na pokaz całego splendoru wiosny. Rzadkiemu błękitowi nieba odpowiadała fala tęgim, szafirowym dreszczem od skraju, na który kładł się cień wysokiego boru długim przybrzeżnym zalewem. Reszta wodnego zwierciadła przepojona była jasnością metalową, drżącą tu bliżej i błękitniejącą, tam dalej zaś, aż po krańce wzroku, jezioro przerzynało kraj samym blaskiem gładkim i cichym.
Od brzegu parkowego, gdzie siedziała Dosia na ławeczce, jezioro ciągnęło w dal rozpromienioną.
Pobliże nie było mniej radosne. Zielony maj zawziął się już na trawnikach i krzakach, wiał tym zapachem młodości ziemi, niecierpliwym i obiecującym, nad który niema w przyrodzie w oni rozkoszniejszej. Szał lata, lubieżność upałów nie dotrzymują obietnic sercom wybujałym w pragnieniach. W szale tkwi zawsze niepokój, w dosycie zmysłów czai się przesyt. Jedyna wiosna utrzymuje w sercach długie złudzenie szczęśliwości niezamąconej.