Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/322

Ta strona została przepisana.
—   320   —

objął wzrokiem obie postacie, osądził, że są pogodnej myśli, i ucałował gości. Gdy ich przeprowadził do „codziennego pokoju“, stanął naprzeciw nich, a miarkując, że prałat przybiera wyraz uroczysty i misterny, sam zaczął:
— Widzę, że nie bez kozery odwiedzacie starego druha.
— Istotnie, szanowny panie Robercie, zjechaliśmy tu, aby wyrazić prośbę, od której spełnienia zależy przyszłość i szczęście obecnego tu Jana hrabiego Skumina, którego stałe i niezłomne uczucie dla córki pańskiej jest podobno panu znane.
— Tak, najdroższy prałacie. Z radością i dumą zgadzam się na ten projekt, o czem Janek już wie dawno. Chodzi mu tylko zapewne o przyzwolenie mojej córki, która zaraz tu nadejdzie. Mam pewną nadzieję, że przyjmie deklarację Janka jak najserdeczniej.
Zaraz też zjawiła się Dosia. Twarz jej zdecydowana i promienna nie pozostawiała wątpliwości. Uprzedzając nowe frazesy ceremonjalne, zagaił pan Robert:
— Ksiądz prałat Lipski oświadczył przed chwilą prośbę Jana hrabiego Skumina o twoją rękę, Dodo. Teraz tenże hrabia Skumin, czyli nasz najukochańszy Janek kłania ci się, prosząc o twoją zgodę.
Skumin skłaniał przed nią rzeczywiście głowę i stał, milcząc. Zbliżyła się do niego i podała mu serdecznie obie dłonie:
— Zgadzam się, mój Janku, pod warunkiem, abyś już nigdy nie powiedział mi „pani“.