— Póki życia nie powiem, Dosieńko! — odrzekł Jan radośnie i ucałował długo podane ręce.
— Pocałujcie-że się nareszcie po ludzku! — zawołał Robert.
Nachyliła ku niemu głowę z zamkniętemi oczami. On pocałował ją lekko w skroń i we włosy. — Drgnęła — potem otworzyła oczy rozjaśnione, niebieskie.
— Chodźmy teraz rozmówić się, jako narzeczeni, bez żadnej komendy.
Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą, kierując się ku sali jadalnej przez wąskie przejście złamane, przebite od starego domu do nowego. Gdy znikli z oczu ojcu i prałatowi, Jan objął zręcznie jej kibić i przyciągnął ją do siebie.
— Sam ojciec kazał nam pocałować się po ludzku — ale to się inaczej robi.
Szukał przez chwilę ustami jej ust, które wymykały się na boki, aż spotkał je poddane, lecz bierne.
— Nie teraz, mój Janeczku... Chodźmy nad jezioro, trzeba pomówić rozsądnie. Tylu rzeczy dotąd o sobie nie wiemy.
Zeszli ku wodzie i usiedli na ławeczce, na której Dosia tyle razy o nim marzyła i dzisiaj go oczekiwała.
— Czy jesteś już zupełnie mój? — zapytała Dosia ze śliczną, miłosną powagą.
— Twój byłem odrazu, Dosieńko najdroższa, od pierwszej chwili, gdym cię ujrzał na owej stacji kolei — pamiętasz?
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/323
Ta strona została przepisana.
— 321 —