Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/33

Ta strona została przepisana.
—   31   —

— Są tam krzewy i kwiaty, i ziółka mocno pachnące w nocy, ale trudno mi zgadnąć, która roślina miała szczęście tak mile trafić zapachem do noska pani — zdobył się Radomicki na rzadki w jego ustach kompliment.
— Może... mandragora? — odezwał się wśród zaległej ciszy Chalecki.
Niepewne światła układały twarz starego w maskę fauna i oczy mu błyskały satyrycznie.
— Co to takiego? — zapytano z kilku stron.
— Mandragora — ciągnął pan Dymitr — roślinka cudowna, bajeczna, której korzeń ma własności magiczne..., o której pisał Machiavel.
Pani Canevari wpadła w istny zachwyt:
— Tak, tak! Mandragora Machiavela!
I rzuciła staremu graczowi spojrzenie prawie miłosne.
— Chodźmy jej poszukać — rzekł Chalecki, powstając z ochoczym gestem i podrygiem.
Na inicjatywę tak poważną nie było protestu. Zerwała się pierwsza pani Berta i chwyciła za ramię Skumina.
— Pan zna park? — Wskaże mi pan drogę.
Powstała zaraz i pani Wercia, udając również wesołość.
— Ja znam swój park, ale pan Kryś mnie poprowadzi. Może ma węch lepszy, bo chyba węchem dochodzić będziemy.