— Janek ma swe najżywotniejsze i bardzo pilne interesy w Ameryce — odezwała się Dosia sentencjonalnie.
— I ty, Dodo, przeciwko mnie?! — zawołał pan Robert prawie rozpaczliwie.
Nastrój obiadu popsuł się wierutnie. Młoda para tyle tylko pocieszyła pana Roberta, że obiecała namyślić się nad tem po obiedzie.
Jakoż po wstaniu od stołu udał się Janek z Dosią do ogrodu.
— Co z tem począć? — rzekła Dosia kłopotliwie i żałośnie. — W naszym projekcie nie liczyliśmy się z zawodem, jaki uczynimy ojcu. Dla niego nasz ślub wystawny, huczne wesele byłoby najpiękniejszym dniem życia. Przekonany jest, że on nasz związek wymyślił i doprowadził do skutku. Chciałby się poszczycić publicznie i tobą, i mną, i swoim pomysłem. A tu mu urządzamy jakiś ślub pośpieszny i jakby ucieczkę do Ameryki.
— Musimy wymyślić dla ojca jakieś zadowolenie — odrzekł Jan.
— Tak — gniewać się na niego nie możemy, że nas kocha, chociaż po swojemu.
Zamyślili się oboje głęboko, wędrując po ścieżce pomiędzy jeziorem a domem, zatrzymani w swym niecierpliwym pędzie do urzeczywistnienia ukochanych zamiarów, zafrasowani nie na żarty.
— Możeby opóźnić ten wyjazd do Ameryki? — odezwała się Dosia nieśmiało.
— Statek wyjeżdża za kilka dni z Hamburga — mam już bilet. Prałat ze swą propozycją zjawił się
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/333
Ta strona została przepisana.
— 331 —