Pan Robert z prałatem oczekiwali widocznie na wynik konferencji. Stojąc, przyjęli powracającą z ogrodu młodą parę.
— Papusiu! — zawołała Dosia. — Nie jedziemy do Ameryki! Janek się zdecydował pozostać z nami i gospodarować w Radogoszczy.
— No, chwała Bogu!
— Tylko nasz ślub musi się odbyć prędko, zaraz, bo... to nam potrzebne... i potrzebne dla ministerjum... Niech Janek wytłumaczy...
— Miałem za kilka dni jechać do Ameryki — rzekł Jan. — Trzeba to odwołać z jakiegoś bardzo ważnego powodu. — Powód ślubu będzie przyjęty, inne — wątpię. A nie chcę się poróżnić z mojem ministerjum.
— Rozumiem; więc kiedyż chcecie, aby się od był ślub? Chyba nie jutro?
— Najdalej za dni dziesięć.
— I gdzie?
— Gdzie już ojciec chce, byle prędko.
— Zatem w Poznaniu. Ksiądz prałat wyrobi nam indult na skrócone zapowiedzi.
— I ślub nam da kochany wujaszek prałat, który nas wyswatał — prosiła serdecznie Dosia.
— Jestem na wasze usługi — skłonił się ksiądz Lipski.
— Poczem — rzekł pan Robert, odzyskując zupełnie humor — uczta staropolska, bez której nawet błogosławieństwo Boże nie daje się odczuć należycie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/335
Ta strona została przepisana.
— 333 —