Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/47

Ta strona została przepisana.
—   45   —

— Nie chcę cię narażać na zwierzenia niedyskretne. Interesują mnie raczej jej teorje o prawach i przywilejach kobiety nowożytnej.
— A tobie to naco?
— Aby zyskać całkowite pojęcie o niej. Wiem już dużo o jej zewnętrznym wyglądzie; chciałbym się czegoś dowiedzieć o duszy — rzekł Skumin z żartobliwą przesadą patetyczną.
— Czego to można się dowiedzieć o duszy w parku i w nocy! — rozśmiał się Kryś. — Ma się wrażenia magnetyczne, zmysłowe, realne — te właśnie, o które nam chodzi, bo i tobie z pewnością. Naprzykład: zapach. Ona pachnie nie jakiemiś wyraźnemi perfumamy, ale sobą. Wiesz, Janku, że kobiety piękne i wytworne perfumują się bardzo lekko i nikłemi woniami, aby nie zgłuszyć naturalnych emanacyj swego ciała. Tylko już ciało musi być zdrowe, domyte i naturalnie pachnące.
— Ho, ho! — wiem to dobrze, ale widzę, żeś studjował; wyrażasz się technicznie.
— Wiele o tem myślałem — odrzekł Kryś, poważniejąc.
Ale rozmowa wyrywała się na boki, to do psychologji kobiecej, to do teoryj toaletowych. Krysia zaś świerzbił język do opowiedzenia, choć pod osłoną, swych męskich powodzeń. Powodzenia były wcale pospolite i połowiczne, lecz świeże jeszcze w pamięci i w zmysłach, miały dla tego, który ich doznał, duży urok. Kryś chciał się niemi pochw alić przed przyjacielem, z pominięciem skrupułów dżentelmana, ale wierzył też