Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/63

Ta strona została przepisana.
—   61   —

— Nuż jej się zbierze na romantyzm i da mi jaki znak, abym się znalazł w parku, na miejscu naszego pierwszego grzechu. Czy grzechu?...
Odsunął kotarę z przed okna. Noc była cudowna, oblana księżycowem światłem. Zwrócił wzrok w kierunku niezapomnianej alei. Dzisiaj grzech ten mógł być cięższy, śmiertelniejszy — rozśmiał się zmysłowo, pomimo że myślał o uczynku, przed którym postanowił się cofnąć.
I dalej dał folgę wyobraźni radosnej, nieokiełzanej:
— A gdyby tak przyszła tutaj?
Fuknął zaraz sam na siebie:
— To niepodobieństwo! To nie w jej stylu!
Zaczął chodzić po pokoju, ale że posadzka nie była pokryta dywanem, zmiarkował, że może tam komuś dawał znać, że czuwa. Zdjął trzewiki i nałożył pantofle. Potem chwycił za wierzchnie ubranie, chcąc je ściągnąć z ramion, ale się opamiętał:
— Lepiej być ubrany, na wszelki przypadek.
Rzucił się w ubraniu na łóżko i marzył odtąd bezładniej, lecz mniej skrupulatnie. Obrazy zakazane stawały się powoli niby dotykalnemi, nurzał się w nich swobodnie, czuł jakby zapach jej włosów, smak jej ust...
Drzemał czujnie, gdyż daleki pogwar samochodu z przeciwnej strony pałacu postawił go odrazu na nogi.
Ogarnął się, poprawił włosy i czekał, odgadując znaczenie odgłosów.