Wtem do sali weszła szybko strojna i zwinna panna, a za nią opodal dwaj studenci w korporacyjnych czapkach nieśli z trudem duży turnus z kartkami loteryjnemi. Jeden z nich wołał za panną:
— Tutaj, tutaj, koleżanko Doroto, umieścimy turnus!
Skumin drgnął:
— Dorota?!.. Ależ to praw dziwa Dosia Tolibowska! Rzucił się poprostu za nią w pogoń, a gdy dopadł, ona stanęła w radosnem osłupieniu.
— A pan co tu robi?!
— Włóczę się po świecie. Pani zaś co tu robi? Czy pani jest studentką?
— Ach, już nie. Chodziłam na wykłady i przypisali mnie do korporacji. Dzisiaj pomagam tym kochanym chłopcom przy ich loterji.
Właśnie „kochani chłopcy“ zatrzymali się z ciężkiem „kołem szczęścia“ i postawili je na posadzce. Obaj mieli w oczach szał młodej zabawy i patrzyli w oczy Dosi. Miarkując jednak, że koleżanka ma radosne spotkanie z jakimś elegantem — pewno taki nie był na uniwersytecie? — zwrócili się do panny Tolibowskiej ceremonjalnie:
— Niech się łaskawa pani nie trudzi. Poradzimy sobie.
— Zaraz do was powrócę.
Tymczasem Skumin podszedł do studentów i podał im obu rękę:
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/86
Ta strona została przepisana.
— 84 —