— Jan Skumin, stary student uniwersytetów Jagiellońskiego i Stefana Batorego. — Vivatr crescat, floreat Alma Mater Posnaniensis!
— Vivat et Cracoviensis atque Vilnensis. Cześć!
Po wymianie tych uroczystych pozdrowień znikły żaki poznańskie, mocno zadowolone.
Dosia przypatrywała się Skuminowi z wyrazistą aprobacją. Wogóle była w humorze różowym, który wprowadzał w grę wszystkie jej wdzięki.
— Gdzież pan się tu błąka — rzekła do Jana — chodźmy na front; znajdę tam panu miejsce, nawet obok siebie.
— Szczyt moich marzeń w tej chwili — odrzekł Skumin zupełnie szczerze.
Wyszli zatem z za kulis i usiedli obok siebie w rzędzie krzeseł, który powoli się zapełniał. Siedziało tam już paru profesorów uniwersytetu, parę pań...
— Nie spodziewałam się pana tutaj spotkać — mówiła Dosia wesoło, bez zaprawy sarkastycznej, którą Jan pamiętał z pierwszej i jedynej z nią rozmowy, na stacji.
Była dziś doskonale ubrana, w angielskim kostjumie, przylegającym do kształtów — wspaniała. Skumin patrzył na nią z pewnem olśnieniem, które mu nawet tamowało wymowę. Więc ona znowu zaczęła:
— Chce pan ze mną zjeść obiad po tej hecy? — Z największą przyjemnością. — I jeszcze z kim mamy być na obiedzie?
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/87
Ta strona została przepisana.
— 85 —