Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/88

Ta strona została przepisana.
—   86   —

— A panu jeszcze kogoś potrzeba do towarzystwa, oprócz mnie!
— Broń Boże! Tylko nie rozumiałem. Gdzie pani tutaj mieszka, lub u kogo?
— W Bazarze, sama. — Któżby mieszkał w Poznaniu gdzie indziej, niż w Bazarze? Mój ojciec należy do współwłaścicieli i ja przecie też jestem tutejsza. Ale pan dlaczego tu jest? — to ciekawsze. Tylko ta rozmowa na później, bo właśnie wchodzi wojewoda.
Boczną drogą przechodził wojewoda przez tłum, który rozstępowa! się przed nim, odkrywając głowy. Wojewoda odpowiadał ciągłym ukłonem kapelusza i dobrym, energicznym uśmiechem, wywołującym wszędzie podobny odwet. Gdy zbliżył się do krzeseł, obstąpili go studenci, jak swojego. Powitał rektora, profesorów, studenta — prezesa „Bratniej Pomocy“ i wiele innych osób, między niemi pannę Tolibowską i Skumina, którego już dawniej poznał.
Gdy usiadł, w tej chwili rozpoczęto przedstawienie. Widocznie czekano z rozpoczęciem na jego przybycie.
Przez środek placu, strzeżoną drogą śród tłumu, posuwał się wolno barwny orszak konny w staropolskich strojach. Na czele jechał autor tej stylowej szopki, przedstawiający pana posła poznańskiego na sejm toruński; poseł przybywał do Poznania dla zdania swym elektorom relacji z posłowania. Za nim ciągnęła szlachta rozliczna, w żupanach, deljach, kołpakach, wyglądających bogato z oddalenia, ale zbliska będących zbieraniną pospolitych gałganków, zamiast