Zaczęła się ożywiona gadanina pomiędzy Krysiem a Dosią, jedna z tych konwersacyj bez treści, uprawianych zwykle przez ludzi bez rozumu, a czasem i przez takich, którzy od rozumnego myślenia chcą odpocząć. Uszczypliwe plotki o znajomych, dotyczące zwykle ich stosunków romansowych, anegdoty przyniesione z karczem i z kulis teatralnych, pobieżne wyrokowanie o ludziach, faktach i teorjach, o których się nie ma dokładnego pojęcia, i tym podobne.
Skumin nie dziwił się paplaninie Ramułtowskiego, bo niewiele trzymał o jego rozumie i takcie, ale sympatyczny wtór panny Doroty do tych bredni wprowadzał go poprostu w zdumienie. Czy z nią to był dopiero co na placu Wolności przy tej pięknej młodej zabawie, czy z jej szlachetniejszym sobowtórem? Słuchał teraz jej dialogu prawie ze wstrętem, dorzucał półsłówka tylko przez nawyknienie do grzeczności towarzyskiej.
Miarkował wprawdzie, jako słuchacz przenikliwy, że Dosia przesadza celowo swą zażyłość z Krysiem i admirację jego dowcipu, a to może, aby jego, Jana, trochę udręczyć, ukarać — ale za co? W poprzednich rozmowach jej z nim były przebłyski, które podobały mu się serdecznie, niestety. Czy teraz chce mu wybić z głowy te zapały?... A może poprostu panna Dorota kocha się w tym cymbale?, (Pierwszy raz nazwał tak w myśli Krysia). Są takie fenomeny w naturze.
Mając absolutnie dosyć tych zagadek, które mu drażniły nerwy niepomiernie, wstał pierwszy od stołu i wyszedł pod pozorem pilnych zajęć na mieście.
Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/96
Ta strona została przepisana.
— 94 —